Usiądź ze mną, Tęsknoto,
na dachu jednej z kamienic
w przemysłowym mieście – Łodzi –
tu najłatwiej pozostać
niezauważonym w tłumie.
Porozmawiajmy.
o „wczoraj”, co już przeminęło
o „jutro”, co może się zdarzy
o „kiedyś”, co nigdy nie nadejdzie
To będzie trudna rozmowa,
ale nam obu potrzebna.
Wiem to – tak bardzo chcesz
pokazać mi przestrzeń
(wielką przepaść, której nie opisali nawet w Biblii – więc skąd ona, skoro nie stworzył jej Bóg?)
między tym, co
moje
było, jest i miało być,
a tym, co
rzeczywiście
jest, było i będzie.
Kocham cię, Tęsknoto, niezmiernie…
ale nienawidzę tych momentów,
kiedy wiem, że masz rację.
Usiądźmy więc na dachu
naszej ulubionej kamienicy w Łodzi.
Ja spojrzę w dół – na miasto:
zabieganych, nieroztropnych ludzi.
Ty – prześledzisz drogę moich oczu.
– Patrz! Tamci się całują, jak my kiedyś! – wspomnisz radośnie.
Zazdroszczę im intymności, którą mają w tłumie. Prywatności, należącej tylko do nich.
– A tamci idą za rękę, jak my może kiedyś będziemy potrafili… – wskażesz palcem i wyszepczesz nieśmiało.
Pamiętam te czasy niewinne i słodkie, kiedy wystarczało ciepło Twojej dłoni i lazurowe spojrzenie w dal.
– A ci na wprost, w dwudziestodwupiętrowym „Red Tower”, nie widzą siebie, bo wciąż pracują: ona kseruje, on coś mówi – macha rękoma energicznie, ona wzdycha…. Eh – z tego nic nie będzie – nawet na siebie nie patrzą. Tylko pracują, pracują, pracują… – jak my dzisiaj…
Tak.
Jak my dzisiaj.
Wczoraj też tacy byliśmy.
I jutro też tacy będziemy.
Gdyby nie noc, gdyby nie mdłe światła Piotrkowskiej
i listopadowa gorzka mgła dusząca brudne ulice –
– nie siedziałabym z Tobą, Tęsknoto,
na dachu
najpiękniejszej z łódzkich kamienic,
nie trzymała Cię za rękę
i zatrzymując czas
nie wierzyłabym
w to, co było, jest i będzie –
– nie wierzyłabym w nas.